Słowo (Słowa), słowa, słowa, mowa-trawa, brak słów…
Wierzę, że na początku WSZYSTKIEGO było SŁOWO BOGA (a bez tego Słowa nic się nie stało, co się stało).
Słowa ludzkie są tak nieporadne, a jednak to właśnie w ich szacie – przemawia do mnie Bóg w Biblii.
Próbuje (tak jak umiem) przekazywać te Słowa na katechezie. Głosić je również jakoś swoim życiem.
Próbuje szukać echa tych Słów w napotkanych ludziach i wydarzeniach.
Szukam ich w liturgii i życiu Kościoła.
Ostatnio przez okres dwóch miesięcy nie umiałem i nie mogłem wydusić z siebie ŻADNYCH słów na blogu.
Przychodzi taki czas, gdy nie można odnaleźć w sobie, ani słów własnych, ani Jego Słów.
Bujne ogrody słów butwieją, gniją z jesienną aurą i wszelkie złotouste potoki słów – wysychają w gardle.
Spierzchnięte wargi owszem szepczą (z przyzwyczajenia) różne frazesy, formułki, traktaty teologiczne i można by je zapisać. Tylko, czy jest to uczciwe?
Serce i dusza mówią „cisza i brak pisania też jest o. k”.
Dać ciszy czas na Ciszę.
Przestać nauczać, komentować, interpretować!
Pozwolić Jemu nauczać me serce i Słowu Boga zakiełkować na mej duchowej pustyni.
Jestem zmęczony słowami wokół.
Ich natarczywość i arbitralność.
Mowa-trawa.
Nieustanny komentarz – do wszystkiego i wszystkich.
Paniczny strach przed Ciszą.
Boimy się, że nam się „zatnie” ta ikona „dodaj komentarz” i na internetowym wallu życia przestaniemy się innym wyświetlać, a przez brak lajków będziemy mniej prawdziwi.
W ciszy można spotkać Boga, który jest nie tylko Słowem, ale też Milczeniem.
Ta Cisza boli i uzdrawia.
Pokazuje ile słów we mnie – tych w obronie miłości – to tylko inna forma – zaciśniętych z gniewu „pięści umysłu”.
Pokazuje mi jakim jestem genialnym teoretykiem – od Jego Słów.
Potrafię poczuć się lepszym – myśląc, że daje innym pachnące chleby Jego miłości, lecz karmię bardziej swe ego, a innych najczęściej zakalcami teorii.
Niech zatem ta Cisza wybrzmi.
Niech oczyści mnie z gadulstwa i teoretyzowania.
Niech dojrzewa w niej to ziarno, które powinno obumrzeć, by wydać plon.