O czarnych dniach w moim życiu
Czarny poniedziałek,
bo ja – taki przecież oświecony anty-fundamentalista (znów i znów) osądziłem i potępiłem – tych wszelakich oszołomów i fanatyków, tych religijnych, i nie-religijnych, tych z Unii, tych z Episkopatu, tych zza ściany i tych w tramwaju. W końcu znam się na tym dobrze i zawsze kogoś znajdę.
Czarny wtorek,
bo znów krzyczałem o miłości, wolności, demokracji – z zaciśniętymi z gniewu ustami, z kamieniem jedynej racji w dłoni.
Czarna środa,
bo tak wściekle walczyłem o zmiany, że już mi się kompletnie odechciało – stać się zmianą, której pragnę.
Czarny czwartek,
bo znów mi się poprawiło moje moralne samopoczucie, gdy z arbitralną wyższością – uśmierciłem kilka obcych mi frakcji (w moich komentarzach i postach).
Czarny piątek,
bo zmieniałem świat przez Facebooka, a obok mnie płakało czyjeś serce.
Czarna sobota,
bo znów walczyłem z dyktaturami, a z lustra już zerkał na mnie – ten nowy – lepszy dyktator.
Czarna niedziela,
bo uzurpowałem sobie prawo: by moja wolność była bezwarunkowa i bezwzględna, choćby kosztem wolności innych, którzy głosu nie mają.
Czarne dni,
gdy jadąc na nasze marsze (za lub przeciw, białe lub czarne…) mijaliśmy obojętnie – spragnionych, złaknionych, stęsknionych okrucha miłości.
Czarne dni,
gdy nasze debaty stały się jedynie przeładowaniem broni i to niby w trakcie wysłuchania wypowiedzi drugiego.
Czarne dni,
gdy prawda stała się względna i subiektywna (lub też odwrotnie – tak bezwzględna), że nie zważając na nic stroiliśmy dumnie swe makijaże – do kolejnych wojen plemiennych.
Krucjaty w imię subiektywizmu, czy obiektywizmu. W obu wątpiących jeńców – nie bierzemy.
Czarne dni,
gdy wrzask bojowników o wolność słowa – zagłuszył cichy szept – wolnych słów (tych z „drugiego obozu”) … Choć często również na odwrót.
Czarne dni,
gdy bijące 21 dnia ciąży – serce niewinnego dziecka stało się tak często (w obie strony) – poligonem publicystycznym strzelanek polsko-polskich, pretekstem do wylewania jadu frustracji (zza anonimowego nicka), wojną emocji.
Czarne dni,
gdy każdy w tym kraju jest Ministrem Prawdy i to na każdy temat (włącznie z alpinizmem, Robertem Lewandowskim i tym ile pracuje nauczyciel)
„Promocyjny Black Friday” –
moich jedynie słusznych racji – trwa cały rok!
Żeby tak (bez promocji) – chcieć się nawzajem (choć trochę) usłyszeć!
Wyjść z okopów i barykad.
Nie szykować od razu w swej głowie szach-mat argumentu, gdy akurat mówi mój oponent.
Kiedyś był też Czarny Piątek na Golgocie.
Tam umarł mój Zbawiciel – Bóg i człowiek – Jezus Chrystus.
Zabiła Go: bezduszność, prywata, syndrom Piłata w nas…
Umarł za tych z czarnego i z białego marszu. Umarł za narodzonych i za nienarodzonych.
Umarł za tych z PIS i z PO. Umarł za tych hetero i LGBT. Umarł za wierzących i niewierzących.
W Białą Niedzielę zmartwychwstał … i pokonał śmierć i zło i nienawiść.
Pokonał je nie krzykiem!
Nie zaciśniętą pięścią!
Nie militarnym arsenałem!
Nie religijno-politycznym wiecem!
Nie nalepkami – o strefach wolnych OD ….
Pokonał je cichą i bezbronną miłością.
Dlatego chce się pomodlić słowami Sióstr Karmelitanek Bosych (Karmel Miłości Miłosiernej w Szczecinie):
„Chlebie najcichszy, otul mnie swym milczeniem
Ukryj mnie w swojej bieli, wchłoń moją ciemność
Przemień mnie w Siebie, bym jak Ty stał się chlebem”