Koszyk Mojżesza i pocałunek Boga na Kasprowym Wierchu
Czasami czuje, jak jest mi bliski Mojżesz.
Ja również (tak jak on), zostałem wydobyty z Nilu mych osobistych śmierci.
Jest kilka etymologii imienia Mojżesz. W języku egipskim jego imię znaczy: „niczyj, nikt”.
Tak też czułem się przez wiele lat – zanim odkryłem, że to co mnie ograniczało, bolało – stało się drogą, do wielu błogosławieństw w mym życiu.
Nil mych śmiertelnych lęków.
Nil uzależnienia od osób, emocji, rzeczy, opinii innych.
Mojżesz był ukryty w koszyku z papirusu, który był pokryty żywicą i smołą.
Też miałem (mam) swe koszyki ocalenia.
Nie ocaliły mnie jednak moje dumne papirusy – wykształcenia i wiedzy (choć są bardzo ważnym budulcem!). Czasami serio wygodnie jest schować się za nimi. Schować się przed światem – w mej osobistej biblioteczce: rozważań, dywagacji, filozofowania, troszkę dorabiania teologii do wszystkiego.
Jest też w drzewie (mego życia) sporo żywicy. Żywica m. in. zabezpiecza rany drzewa.
Potrzebuje jej tam, gdzie ja sam (lub inni) wycieli w mym życiu – na żywca – jakąś ważną gałąź.
Żywica to dla mnie: ma duchowość, przyjaźnie, rodzina, muzyka. To ważni ludzie, którzy pomogli mi opatrzyć me rany. Ale trzeba uważać, by i na tym również się nie zatrzymać.
Bo wysuszona żywica też może być narkotyczna. Dokładnie tak jak patologie duchowości, czy toksycznych relacji.
No i smoła drzewna. Zwana też dziegciem. Nikt nie lubi jej smaku, ani zapachu. Ale jest również niezbędna. Działa jak dobra terapia. To rzeczy, które tak trudno było mi nazwać, a przyczyniły się do antyseptyki ciała i duszy.
W tym opisie koszyka Mojżesza widzę pogodzenie – mych żywiołów wody i ognia. To moje żywioły. Strachu i namiętności. Wiary radykalnej i okruchów fanatyzmu.
Izrealici niezbyt lubili żywioł wody. Głębia otchłani wodnych kojarzyła im się z siedliskiem demonów i czegoś nie do okiełznania.
Koszyk Mojżesza to dla mnie symbol pogodzenia się z samym sobą i swą historią. Pojednania z Bogiem. Obraz rejsu wiary i nazwania tego, co głęboko w sobie.
Wierzę, że Jezus wydobył mnie na brzeg.
Wydobył mnie przez wody chrztu. Chrzest oznacza w języku greckim – zanurzenie. Jestem (przez mą osobistą już decyzję) zanurzony w tajemnicę Jego śmierci, pogrzebania i zmartwychwstania.
Z głębin tego, czego się najbardziej boję, słyszę Jego głos. Widzę oczami wiary, jak kroczy po ciemnym wzburzonym Jeziorze Galilejskim i wydaje rozkaz do burzy: „zamilcz” (dosłownie w grece: „załóż sobie kaganiec, stul pysk” ).
Mojżesz czuł się niczyj i nikim. Jąkał się. Zmarnował, w swoim mniemaniu, prawie 80 lat – zanim przeżył najważniejszą przygodę swej wiary. Jako uciekinier z Egiptu był pastuchem u swego teścia.
Codzienne małe sprawy – przez lata i lata. Co to dla mnie znaczy?
Me imię Paulus znaczy „mały, drobny” i tak też Bóg przychodzi do mego życia.
Życie Mojżesza i moje.
Mojżesza ostatni raz widzimy na górze Nebo – 802 m. n. p. m.
Szedł chłop do tego miejsca przez 40 lat.
40 – to semicki symbol próby, doświadczenia.
Po 40 latach mych doświadczeń – zaczynam dostrzegac Boga – w tych ” małych, drobnych” sprawach.
Ale czasem bywa jak na górze Nebo. Mojżesz patrzył na Ziemię Obiecaną. Jerozolima była w linii prostej tylko 45 km.
Tekst hebrajski mówi, że w ostatniej chwili Mojżesz odszedł „przez usta Pana”.
Pocałunek Boga, jako moment największej jego bliskości i zażylosci i zjednoczenia.
Myślimy sobie, że Mojżesz za jakąś karę nie doszedł do końca swej misji, a On miał „doskonała Ziemię Obiecaną” na swych ustach.
Przypomniałem sobie o tym pocałunku – wczoraj na Kasprowym Wierchu.
Tam bliżej Boga. Trzymalem swego siostrzenca Mateo na rękach.
To imię z hebrajskiego oznacza: dar od Boga. I nagle ten mój mały 3 letni amigo pocałował wujka w policzek.
Mnie to wzruszyło, bo nie robi tego na zawołanie. Zrobił bo tak chciał!
Słowo Boże jest żywe.
Te małe pocałunki Boże – przypominają mi o moim imieniu i o historii Mojżesza.
Czasem wygodnie mi w mym koszyku ocalenia.
Czas może jednak ruszyć już na brzeg. Żyć wśród duchowego Egiptu.
Zobaczyć (nawet wśród tych piramid zła) córkę faraona, która ratuje Mojżesza. Nie generalizować. Nie wrzucać do jednego worka.
Zobaczyć, że (niezbyt lubiani) faraoni tego świata są takimi samymi słabymi ludźmi jak i ja.
I że ja też bywam mordercą, jak Mojżesz. On zabił Egipcjanina i musiał uciekać z Egiptu.
Ja zabijałem siebie przez różne wybory i uciekałem po duchowych pustyniach – przez xx lat. Zabijam wciąż dobre imię, przez plotki i obmowę.
Jestem w drodze. Mojżesz mi o tym przypomina. I Jego koszyk również.
Wierzę, że u kresu tej drogi jest Jego pocałunek.